Bardzo lubiłem lekcje rysunku prowadzone przez pana Andersa, a były to oddzielne lekcje
rysunku technicznego i rysunku odręcznego.
Pan inż. Wacław Wiprzycki, zwany z całą sympatią „Ogórem”, nauczał technologii metali w
której udział główny brał słynny wykres żelazo – węgiel. Do dzisiaj pamiętam powstające na nim
ferryt, perlit, cementyt, austenit a nawet ledeburyt przemieniony (niestety z czego i w co się
przemieniał już nie pamiętam). Pan inżynier był twórcą, jak mówiono, oraz wykonawcą swego
wzbudzającego powszechny podziw samochodu. Parkował przed głównym wejściem. Na kartkach
do kartkówek pan inżynier stawiał SWOIM ołówkiem, który miał trzy kolory w jednym, znaki
uniemożliwiające podmianę lub jakiekolwiek inne przedsięwzięcia.
Pani profesor Maria Pietras, wdzięcznie nazywana „Ciotką”, uczyła nas historii. Wyrzekająca
nas od "urwisów, łobuzów, urwipołciów itd..." szykanująca nas kartkówkami, wymagająca dat
bitew, urodzin, a "Dziadusy i nygusy" to było sztandarowe jej nas określenie, niejeden raz dawała
dowody matczynej miłości do nas i zrozumienia. Pani profesor wbiła mi na całe życie do głowy
definicję historii, a to, że: "historia jest nauką o rozwoju społeczeństw i ustawicznej walce
klasowej”, i tak mi już zostało i zostanie.

Z innych profesorów pamiętam pana Jana Orkisza prowadzącego przysposobienie wojskowe,
panią Czesławę Kaczmarczyk, wdzięcznie nazywanej „Kobrą” a prowadzącą zajęcia z ekonomiki
przedsiębiorstw przemysłowych i pana Leszka Lisowskiego prowadzącego zajęcia wychowania
fizycznego.
Bardzo duża sala sportowa była w oddzielnym skrzydle, szło się do niej tak zwanym
łącznikiem. Pamiętam, że na święto państwowe 22 lipca 1964 roku szkoły województwa
katowickiego przygotowały specjalny grupowy pokaz gimnastyczny. Byliśmy dobrani wzrostem
po pięciu i każda piątka miała swoją belkę z pomocą której, w tak muzyki, wykonywane były
ćwiczenia. Każda szkoła przygotowywała się oddzielnie, a na kilka dni przed świętem zebrano
wszystkich na Stadionie Śląskim w Chorzowie, na końcowe zgranie całości. Zobaczyliśmy,
że biorą udział również dziewczyny, co nam się bardzo podobało. W dniu święta, ubrani w białe
koszulki, spodnie i tenisówki, dziewczyny w białe spódniczki, w maszerowaliśmy tunelem
stadionu na murawę. Przeżycie ogromne, stadion pełny, z wrażenia uginały się nogi. Do dziś
pamiętam, w którym miejscu murawy ćwiczyła moja piątka, tego się nie zapomina.
W początkowych klasach były zajęcia ze śpiewu prowadzonego przez profesora Wojciecha
Pacułę. Jemu zawdzięczamy organizację i dobrowolno - wymuszone obejrzenie spektakli
operowych wystawianych w Domu Kultury Zagłębia w Dąbrowie Górniczej. Jechała cała szkoła,
obowiązkowo, sprawdzano listę obecności. Tym sposobem mogę się pochwalić obejrzeniem pereł
polskiej opery narodowej, a to: „Halki”, „Strasznego dworu” oraz „Krakowiaków i górali”.
W tym samym co i ja okresie uczniami Technikum Energetycznego, i to razem w jednej
klasie, są Krzysiu Zakrzewski, wnuk ojca Romana oraz Leszek Szkutnik, syn mojego kuzyna
z Sosnowca. Obaj są w dużo młodszej klasie, więc raczej nie zwracam na nich większej uwagi,
nawet „moimi” tramwajami nie jeżdżą.

W czwartej klasie rozpoczęliśmy naukę przedmiotów zawodowych. Prowadzili je
inżynierowie niebędący etatowymi nauczycielami technikum. Zajęcia z automatyki prowadził pan
inżynier Antoni Bacia, pracownik elektrowni „Łagisza” w Łagiszy, a przedmioty elementy
automatyki i technikę pomiarów inżynier Tomasz Balewicz. Powstała wówczas w technikum,
byliśmy bowiem drugą klasą w historii szkoły na tym kierunku nauczania, pracownia automatyki.
Pracownię tworzył zastępca dyrektora technikum pan inżynier Władysław Wieczorek. Była to
jednocześnie sala naszej klasy i odpowiadaliśmy przed dyrektorem Wieczorkiem za wszystko co
się tam działo. Gdy było coś źle wówczas zaczynało się szukanie winnych i karanie niewinnych.
Od drugiej klasy do zakończenia nauki siedziałem w jednej ławce z Andrzejem Gołębiem
z Dąbrowy Górniczej. Bardzo się przyjaźniliśmy, byliśmy przekonani, że będzie to przyjaźń na
całe życie. Niestety urwało się wszystko samoistnie, gdy zostałem już na stałe w Gdyni.
Próbowałem po latach nawiązać kontakt niestety nie znalazłem Andrzeja. Żal.
Podobnie jak Andrzej kochałem psy. Andrzej miał pięknego psa rasy owczarek niemiecki.
Pewnego dnia, to była chyba trzecia klasa, przywiózł wiadomość, że jego pies zostanie ojcem,
że będzie dla mnie szczeniak. To mnie uniosło, gdy się urodziły pojechałem obejrzeć, którą sunię
będę miał. Nie wiedziałem tylko jak przekonać Mamę. Nić nie mówiłem, bo bałem się jej
zdecydowanej odmowy. Ojciec czułem, że będzie za. Na Piaskach miał owczarka niemieckiego
Arasa i zawsze bardzo czule go wspominał. Pojechałem po lekcjach z Andrzejem po szczeniaka.
Dianę przywiozłem do domu w worku szkolnym, trzymając książki i zeszyty pod pachą. Gdy na
środku kuchni wyszła z worka i zrobiła siku powitalne, Mama zaniemówiła, ale u Ojca
zobaczyłem radość. Została u nas na parę lat, przynosząc wiele radości. Niestety, gdy wyjechałem
do Gdyni Mama nie mogła jej opanować. Diana po ukończeniu specjalnego przeszkolenia
milicyjnego została przewodnikiem niewidomych. Zdawała egzamin na rynku w Katowicach,
a w gazecie codziennej „Wieczór” zamieszczono reportaż z tego egzaminu z jej zdjęciem. Mam
ten egzemplarz.

Niewątpliwie moje wspomnienia nie są kompletne, wiele faktów uważam dzisiaj za nieistotne,
o wielu zapomniałem, a o niektórych nie chcę pisać. Nie mogę jednak i nie chcę pominąć
wspomnień o moich czeladzkich koleżankach, w których niewątpliwie się podkochiwałem. A były
to: Henia Marzec, Iza Hoffman, Asia Kościółkowska, Hania Zielińska, Tereska Stępień i Tereska
Żyża. Bardzo miło je wspominam. Czas jednak płynie, jednej z nich zapalam już tylko świeczkę
na jej grobie, z innymi nie mam kontaktu.

Wracając do szkoły, nie pamiętam już dlaczego ale w czwartej klasie musieliśmy
rozpoczynać lekcje o godzinie 12.00. Wiążą się z tym dwa wydarzenia pozaszkolne. W każdą
środę w Będzinie odbywał się targ. Spotykaliśmy się z kolegami z klasy przed wejściem na teren
targu i chodziliśmy oglądając różne wystawione produkty i słuchając dziwnych reklam.
Zapamiętałem jedną z nich szczególnie. Sprzedawca po zakończeniu chwalenia się amerykańską
maszynką do robienia oczek w rosole zareklamował maść na szczury. Na pytanie
zainteresowanych jak tę maść stosować odrzekł wierszem:
Wyjmujemy szczura z dziury,
kładziemy go siurem do góry,
smarujemy pod włos,
i po dwóch dniach szczur gotów.
Zapamiętałem, tylko maści takiej nie można już kupić. Po targu jechaliśmy do szkoły, na 12.00.
Powroty ze szkoły były wieczorem. Działo się to w okresie „działalności” tak zwanego „wampira
z Zagłębia”. Strach panował powszechny, na przystanku tramwaju linii 22 w polach między
Czeladzią a Będzinem patrol milicji z psem odprowadzał wysiadających grupowo do domów.
Psychoza była okropna.

Na zakończenie trzeciej i czwartej klasy odbyliśmy praktyki produkcyjne. W klasie trzeciej
praktykowałem w elektrowni kopalni węgla kamiennego „Jowisz” w Wojkowicach Komornych,
a w klasie czwartej w elektrowni „Łagisza” w Łagiszy. Praktyka na „Jowiszu”, przeszła jakoś tak
bez echa, nawet na dół do kopalni nie udało się zjechać, a bardzo chciałem. Praktyka w „Łagiszy”
to było coś fajnego, nowa elektrownia, francuska automatyka, zobaczyłem w realu to, o czym nam
mówił na zajęciach inżynier Bacia, a to jak działa układ pneumatyki dysza – przysłona i jak działa
automatyka na bazie hydrauliki z rurką strumieniową.

Po studniówce, a odbywały się studniówki w szkole nie jak obecnie w restauracjach,
wydano tematy prac dyplomowych. Wybrałem temat: „Automatyczna regulacja temperatury
przegrzania pary w kotłach elektrowni”. Pracę pisaną pod kierunkiem inżyniera Baci oddałem
w terminie, a matura była tuż, tuż.

Egzamin maturalny pisemny z polskiego i matematyki w dniach 18 i 19 maja 1967 roku
pisaliśmy na sali gimnastycznej. Daty i zdarzenia wybieram z pamiątkowego kalendarzyka po
mamie, wszystko miała zanotowane. Z języka polskiego wybrałem temat „Problemy wojny
i okupacji w literaturze polskiej i obcej”. Z obu przedmiotów poszło mi dobrze, ustne egzaminy
nie były konieczne. 8 czerwca przystąpiliśmy do egzaminu ustnego z Wiadomości o Polsce –
zajęcia z profesorem Stefanem Wacławikiem, a 9 czerwca odbyła się obrona prac dyplomowych.
Poszło mi dobrze i po kilku dniach odbyło się uroczyste wręczenie „Świadectw dojrzałości
technikum”. Świadectwem tym uzyskałem prawo używania tytułu technik mechanik w zakresie
specjalności aparatura kontrolno - pomiarowa i automatyka przemysłowo - mechaniczna. Razem
z dyplomami każdy z nas otrzymał pamiątkowe tablo, w dwóch formatach, ze zdjęciami dyrekcji,
grona pedagogicznego i nas. Tablo wielkowymiarowe zawisło, jako kolejne z bardzo licznych, na
szkolnym korytarzu, moje wisi u mnie w domu, spoglądam na nie z rozrzewnieniem.

17 czerwca 1967 roku w sobotę w auli szkoły odbył się komers, czyli bal maturalny. To
było nasze pożegnanie z technikum, z gronem i ze sobą.
Technikum Energetyczne już nie istnieje. Budynek przetrwał, mieści się w nim obecnie Miejski
Klub im. Jana Kiepury. Mnie zostały wspomnienia, a z czasem i żal, za wszystkim.

O Autorze